Zagrzeb dziś jest wyjątkowo piękny.
Temperatura osiągnęła 32 stopnie, ale upał za bardzo mi dziś nie doskwierał, zapewne to zasługa krótszej fryzury, bo przecież 70% ciepła promieniuje przez głowę, oczywiście uśmiecham się lekko pod nosem pisząc dokładny opis mojej sytuacji.
Z księżyca został tylko paznokieć, a światła migoczą na górze jak małe robaczki, których pewnie nigdy w życiu nie widziałam, ale tak sobie je właśnie wyobrażam.
Jest zadziwiająco cicho, mimo, że to środek miasta. Słyszę szczekanie psa i świerszcze, jest to całkiem słodka melodia, a ja czuje się strasznie spokojna.
Upał nie odpuszcza po zmroku, nadal powietrze jest ciężkie i nieznośne.
Zastanawiałam się, co w taką pogodę robią wszystkie zagrzebskie komary i komarzyce, bo na pewno nie jest to znakomity czas na polowania.
Podróż przebiegła spokojnie, mnóstwo chmur kłębiło się nad Polską, sytuacja uspokoiła się dopiero w Niemczech. W Monachium byłam całe 15 minut i to biegusiem. Najważniejsze, że ludzie wiedzą, że na ruchomych schodach, których musiała pokonać aż 4 sztuki mijając kolejne pasaże handlowe, stoi się po prawej stronie, bo mamy ruch prawostronny, a lewa strona zostawiona jest dla obiektów szybkich, niemalże rakietowych osiągających 4 Mach`y. Niestety przede mną wyrosła kolejka paszportowa na około 100 osób do jednego stanowiska, a że nie lubię się wpychać na cwaniaka, po krótkich rachunku sumienia poprosiłam wysokiego czarnoskórego, żeby mnie wpuścił bo dokładnie za 7 minut zamykają moją bramkę, uśmiechnął się i wstrzymał kolejkę.
Pan stojący przed nim nie był niestety tak życzliwy.
Lecieliśmy do Zagrzebia nowym Bombardierem, Niemcy się chwalą. Miał tapicerkę w szare kropki. Podróż minęła mi wyjątkowo szybko, nie tylko ze względu na brak postoju w Monachium, ale również z powodu pożeranej przeze mnie lektury Andrea Hiott Garbus. Polecam serdecznie każdemu, któremu motoryzacja nie jest obojętna, interesuje się historią i lubi uszczknąć dla siebie trochę wielkich pasji i marzeń.
Lecąc, zazwyczaj mam nos wlepiony w szybę okna, ale dziś chmury wyjątkowo przetaczały się po niebie, wyglądają całkiem jak wata cukrowa i jestem pewna, że tak właśnie smakują.
Dodatkowo dziś moją uwagę przykuł sam samolot, bo jest to maszyna, co najmniej dziwaczna, ale doskonale przyuczona zasad areodynamiki.
Samoloty interesowały mnie od zawsze, w końcu mieszkałam na lotnisku, ale teraz jak poziom mojej świadomości na temat rzeczy, których jeszcze nie wiem, odrobinę się zwiększył, zastanawiam się nad strukturą skrzydła, jak bardzo musi wychylić się lotka, dlaczego zmiana kąta o 6 stopni drastycznie spowalnia samolot, z czego zrobione są opony, jakie mamy tarcie, jak działa napęd dociskający ramię pneumatyczne do koła, kiedy się ono samo przestaje kręcić po oderwaniu od ziemi i czy samolot sobie coś z tych zasad w ogóle robi, czy przyjął taktykę każdego szanującego się trzmiela i ma to w odwłoku.
Ludzka pamięć jest strasznie zawodna, a na lekcjach matematyki za dużo przysypiałam, albo paraliżował mnie strach przed matematyczką i nie mogłam przypomnieć sobie dokładnie, jak wyglądały te wszystkie zależności, ale dla mnie załadowanej w kadłubie wartość +/- 1 robi drastyczną różnicę.
Zdjęcie jakie jest każdy widzi, lepsze dziś nie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz